niedziela, 11 maja 2014

Sezon rozpoczęty!

Po całej zimie przepracowanej na basenie sezon rozpoczęliśmy (podobnie jak rok temu) od rozpływania się na falach Nilu w Ugandzie. Tomek i Ja spędziliśmy tam prawie cały marzec. Oczywiście było cudownie , ale i pracowicie - podczas całego wyjazdu zrobiliśmy sobie jedynie tylko jeden dzień przerwy.  
 
foto: Tomasz Czaplicki
 
Między treningami spacerowaliśmy podziwiając okolicę i poznając tamtejszych ludzi. Wiele osób pytało się nas dokąd idziemy, a gdy odpowiadaliśmy, że po prostu  "przejść się" byli bardzo zdziwieni.  
 
foto: Zofia Tuła
 
Przez większość czasu woda w Nilu miała niski poziom i działała Club Wave, tylko kilka razy udało nam się popływać na Nile Special. Dzięki temu bardziej polubiłam tę falę, a Tomek był w siódmym niebie. Po trzech tygodniach spędzonych w Ugandzie, wróciliśmy do Polski. 
 
foto: Zofia Tuła
 
Jelenia Góra
 
Nie minął nawet tydzień od powrotu, a już uruchomiliśmy nasz jeleniogórski odwój i w weekend pływaliśmy razem z Czadzikiem na Bobrze. Następnego tygodnia przyjechała ekipa UMPA UMPA Eskimoska( Bulwa, Keke i Jogurt), Mariusz z Jurkiem oraz Ewa ;)  
 
foto: UMPA UMPA Eskimoska
 
Po weekendowym pływaniu część z nas wróciła do obowiązków, a Tomek z Ewą i Umpersami pojechali wypróbować nabyte umiejętności na mocniejszym odwoju w Plattlingu. Niestety poziom wody nie był najlepszy i pogoda nie za ciepła, ale z opowieści wiem, że ekipa nieźle się bawiła i ostro trenowała ;) Ja dojechałam do Plattlingu w piątek rano. Minęłam się z Umpersami, którzy w czwartek wrócili, aby świętować Wielkanoc w rodzinnych gronach. 

foto: UMPA UMPA Eskimoska
 
Mój przyjazd nie poprawił pogody, ani nie zwiększył poziomu wody Isar. Zmieniło się to drugiego dnia mojego pobytu. Wyszło słońce, ale woda... spadła jeszcze bardziej. Popływaliśmy raz rano po czym spakowaliśmy się i ruszyliśmy do Francji!  
 
Millau - Francja  
 
Większość Polaków w Wielką Sobotę idzie do pobliskich kościółków, święci koszyczki i w niedziele rano objada się świątecznymi przysmakami. My wybraliśmy trochę inną drogę życia. Gdy tylko pojawia się wolny dzień w kalendarzu planujemy na ten czas kolejny wypad kajakowy. W niedziele "rano" zamiast zasiąść przy zastawionym stole z rodzinką obudziliśmy się w samochodzie na francuskiej stacji benzynowej. Zajączek przyniósł nam prysznic i był to wymarzony dla nas prezent. Potem zamierzaliśmy ugotować jajka i zjeść coś na wzór świątecznego śniadania, ale przed nami była jeszcze długa droga i w dodatku ciągle lało. Świąteczne śniadanie zjedliśmy więc w aucie. Ewa posmarowała tostowy chleb pasztetem. 
 
foto: Zofia Tuła
 
Gdy zbliżaliśmy się do Millau między górami pojawił się ogromny biały most. Zrobił na nas duże wrażenie, wielkością przewyższał niektóre pobliskie góry. Dotarliśmy na miejsce i uczciliśmy święta pierwszym pływaniem na torze. Lany poniedziałek tak jak tradycja nakazuje był mokry.  
 
foto: Zofia Tuła
 
Wieczorem wybraliśmy się na zwiedzanie miasta. Millau to bardzo sympatyczna miejscowość pełna wąskich uliczek i zabytkowych budynków. Niestety nie można bezpiecznie oglądać okolicy. Trzeba bardzo uważać i co jakiś czas zerkać na chodnik. Ja okazałam się najbardziej spostrzegawcza, ponieważ ani razu nie wdepnęłam w psią kupę, a co nóż jakaś pojawiała się przed nogami. Tomek i Ewa nie mieli niestety tyle szczęścia. Ewa zaliczyła jedną, a Tomek aż dwie. 
 
foto: Zofia Tuła
 
W sumie spędziliśmy w Millau 7 dni. Odwój bardzo nam się spodobał. Nie był zbyt mocny, ale bardzo przyjemny i dobry do uczenia się nowych figur. Niestety trzeba było uważać troszkę przy wbijaniu dziobu kajaka. Można było zahaczyć o beton. Jeśli chodzi o pływanie to Ewa szalała z Carthwell'ami i Splitwhell'ami oraz uczyła się Loop'a. Ja bawiłam się Clean Loop'ami i Spacegodzilla'mi oraz męczyłam Tricy Woo i Mc Nasty , a Tomek łączył wszystko ze wszystkim ;)  
 
foto: Tomasz Czaplicki
 
W pierwotnych planach kolejnymi przystankami miały być Sort i Salt w Hiszpanii, ale poziom wody w tym miejscach nie był odpowiedni. Wyruszyliśmy więc do kolejnego miejsca we Francji. 
 
foto: Zofia Tuła

 
Saint Pierre de Boeuf 
 
W poniedziałek rano napiliśmy się kawki i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Śniadanie tradycyjnie przyrządziła Ewa w aucie. Po kilku godzinach jazdy z przerwą na zakupy dotarliśmy nad tor kajakowy w Saint Pierre de Boeuf. Ja i Ewa znalazłyśmy się w tym miejscu po raz pierwszy, a Tomek pływał już tutaj, ale osiem lat temu, więc nie wiedzieliśmy do końca czego możemy się spodziewać. Tor zrobił na nas duże wrażenie. Zbudowany z kamieni położony w parku z klimatycznymi mostkami nad rzeką.  
 
Rozbiliśmy się z naszym obozem tuż przy wodzie i poszliśmy pływać. Tor zaczyna się 3 metrowym przyjemnym slap'em. Dalej jest już spokojnie, idealnie dla początkujących i chcących podszkolić swoje zdolności kajakarzy. W sumie są tu 3 odwoje. Dwa pierwsze w odległości trzech metrów od siebie i trzeci poniżej, na którym pływaliśmy najwięcej. Nie był prosty, mocno trzymał i ciężko było się w nim ustawić, ale gdy już się prawidłowo rozpoczęło figurę pomagał w jej wykończeniu. Niestety tutaj również trzeba było uważać przy wbijaniu dziobu kajaka, ponieważ można było mocno uderzyć nim w kamienie.
 
foto: Tomasz Czaplicki
 
Bardzo spodobała nam się panująca tam atmosfera, nie dość, że było pięknie to wszyscy razem ze sobą współpracowali. Nikt na nikogo nie krzyczał, my puszczaliśmy innych pływających, a oni z uśmiechem pokazywali nam ile jeszcze ich płynie lub grzecznie czekali nad odwojem. Co jakiś czas, ale rzadko przepływał ponton pełen wrzeszczących przerażonych osób ze znudzonym sternikiem. Po zejściu z wody stwierdziłam z Ewą, że raczej zawyżamy średnią wieku ;) Pływa tu masa dzieciaków i młodzieży. Dziewczynki i chłopcy świetnie się tu bawią i trenują pod okiem starszych osób. Byłyśmy zachwycone! ;) 
 
foto: Zofia Tuła
 
W drugi dzień pływaliśmy w odwoju już bardziej świadomie. Ja zrobiłam moje pierwsze prawidłowo od początku do końca Tricy Woo w odwoju, a Tomek szalał przed wielką dzieciaczkową widownią. Wtórowały mu wesołe krzyki, najgłośniejsze gdy wysoko skakał. Myślę, że nie jednego dzieciaczka zaraziliśmy freestyle'm. Wielu stało z komórkami i nagrywało nasze poczynania. Za to Ewa zachwycona była taśmą wwożąca na początek toru, bardzo jej się te rozwiązanie spodobało, ale najbardziej zadowolona była ze skakania na falkach po spłynięciu z pierwszego slap'u 
 
foto: Zofia Tuła
 
 
Huningue 
 
Jadąc z powrotem w stronę Niemiec umówiliśmy się z naszym przyjacielem Jonasem w Huningue. Jest tam położony blisko centrum miasta tor. Podobała mi się ta lokalizacja, przechodziło obok pływających kajakarzy dużo osób. Chcąc nie chcąc stykali się oni z kajakarstwem i mieli możliwość zobaczenia jaki jest fajny. ;) Był to kolejny bardzo fajny tor we Francji, również dobry dla rozpoczynających swoją przygodę z kajakarstwem. Na torze są dwa odwoje, pierwszy lekko przypominający falkę znajdujący się na samym początku toru między dwoma betonowymi ścianami. Bardzo przydatne okazało się tam migające światełko informujące o nadpływaniu kogoś z góry. Mieliśmy w tym miejscu niezły ubaw, żeby wpłynąć do niego trzeba podciągnąć się obok betonowej ściany. W tym właśnie miejscu powróciła Betonowa Ewa.;) Ewa już nie wbijała się paznokciami w beton tak jak w zeszłym roku w Pradze, ale umiejętnie odbijała się od betonowych ścianek. Po kilku godzinach jazdy i spaniu w samochodzie nie mieliśmy zbyt dużo siły na zmaganie się z tym dość wymagającym odwojem. Ja z betonową Ewą sierociłam, a Tomek nie rozszalał się zbytnio z figurami. 
Drugi odwój jest pod koniec toru, ten mi się bardziej spodobał. Też był płytki ale nie było w pobliżu żadnych betonowych ścian i troszkę mocniej trzymał. 
Dalej ruszyliśmy znowu na Plattling 
 
Plattling 
 
Do Plattlingu dotarliśmy przed 2 w nocy. Lekko ogarnęliśmy rzeczy i padliśmy w trójkę w naszym samochodowym łóżku. Dopiero rano rozłożyliśmy nasz obóz, wypoczęliśmy troszkę po jedzonku i poszliśmy na wodę. No i to był właśnie taki Plattling, jaki znamy, słońce, odpowiednia woda do wysokiego skakania, jednym słowem bomba! Nie chcieliśmy schodzić z wody!  
 
foto: Ewa Balon
 
W ostatni wieczór poszliśmy na Internet do Turka, czyli małej restauracyjki Saray-grill w centrum Plattlingu. Oprócz kontaktu ze światem ja miałam jeszcze inne zadanie - zrobić foto recenzję instalacji na uczelnię. Tak więc moim łamanym angielskim z pomocą niemieckiego Ewy tłumaczyłyśmy szefowi restauracji, że chcemy porobić zdjęcia w jego lokalu. Zgodził się , ale nie jesteśmy teraz pewne czy aby na pewno nas zrozumiał. Ponieważ gdy weszłam do kuchni i zaczęłam robić zdjęcia miał bardzo zdziwioną minę. Cała restauracja, a było już późno więc troszkę podpita miała wielki ubaw z dziewczyny chodzącej po każdym kącie i robiącej zdjęcia gniazdkom elektrycznym. 
 
W Plattlingu popływaliśmy 3 dni i wcale nie chcieliśmy wracać z powrotem do Polski... W sobotę rano zeszliśmy na ostatnie pływanie. Ja pożyczyłam nowy różowy kajak od Żeni z Rosji i od razu się w nim zakochałam. Nawet pomimo tego dość nielubianego przez mnie koloru bawiłam się w nim wyśmienicie. W końcu znalazłam łódkę nie za dużą i nie za długą dla mnie ;) Teraz mam problem bo już nie za bardzo chcę pływać na mojej... Oczywiście nie powiem wam co to za model, ten kto zna się na kolorach sam się domyśli ;P 
 
foto: Zofia Tuła
 
W sumie nasza podróż trwała około trzech tygodni. Odwiedziliśmy kilka fajnych miejsc, potrenowaliśmy przed sezonem i świetnie się bawiliśmy. Największy plus za miejsce i atmosferę dostał od nas tor w Saint Pierre de Boeuf, a najlepiej pływało się w Millau i oczywiście w legendarnym Plattlingu. Następne pływnie dla mnie i Ewy to Kraków, w którym 17-18 maja odbędą się Mistrzostwa Polski, a Tomek 10 maja wylatuje do USA na Dagger'owe Colorado tour, więc w tym roku nie będzie startował w MP. 
 
 
foto: Zofia Tuła
 
 
Pozdrawiam  
Zosia 
 

czwartek, 8 maja 2014

Recenzja wiosła Harpoon marki G'Power

 
 
Tomasz Czaplicki wystawia recenzje dla wiosła marki G'Power model Harpoon. Dowiedz się więcej o tym, jakie możliwości daje G'Power Harpoon i co ma o nim do powiedzenia najlepszy polski kajakarz freestyle'u.