czwartek, 27 września 2012

Gauley Festival

   W Hartford niestety susza... Sezon się skończył , tak jak i umowy firm raftingowych, jeśli nie ma deszczu to przez zaporę wody nie puszczają. Chcąc, nie chcąc mieliśmy parę dni wolnego. W oczekiwaniu na deszcz zaspokajaliśmy rządzę pływania na płaskiej wodzie. W dzień wyjazdu na Gauley festival ku naszej uciesze nieoczekiwanie popłynęła woda i utworzył się odwój. Niestety trwało to jedynie kilka minut i woda znów powróciła do poprzedniego niskiego stanu. Zamiast odwoju pojawiły się kamienie poprzez które lekko przepływała woda. Pozostało nam tylko spakować samochód i ruszyć w dalszą drogę :)
   
   Do Summersville, miasta nad rzeką Gauley, w którym odbywał się festival przyjechaliśmy po zmroku. Do parku, w którym odbywała się impreza trafiliśmy podczas końcówki meczu football’u amerykańskiego. Wszędzie było pełno wyjeżdżających samochodów i lekkie zamieszanie. Początkowo nie wiedzieliśmy czy dobrze trafiliśmy, ale gdy naszym oczom ukazał się pierwszy z wielu samochodów z kajakiem na dachu nie mieliśmy wątpliwości :)
 
   Przy wjeździe przed bramą przywitały nas najróżniejsze kajaki od rodeówek, squirtówek do creeków, starych i lekko używanych, których właściciele za małą sumkę postanowili się pozbyć. Przejechaliśmy dalej i znaleźliśmy pośród wielu samochodów i namiotów odpowiednie dla nas miejsce do spania.
   W piątek mieliśmy w planie spłynąć łatwiejszy dolny odcinek rzeki, żeby sprawdzić z czym mamy do czynienia ;) Umówiliśmy się z ekipą Pyranhy, że spływamy razem i podwiozą nas potem do auta. Rano zjedliśmy śniadanie i obydwoje mieliśmy wielką ochotę zejść na wodę. Niestety, kiedy ruszałam się strasznie zaczynał boleć mnie brzuch i mimo nadziei, że zaraz mi przejdzie postanowiłam nie płynąć. Tomek chciał zostać ze mną, ale wysłałam go na przeszpiegi, w końcu jutro mieliśmy płynąć górny odcinek, który jest trudniejszy. Gdy spytałam Tomka jak było powiedział mi, że :

“Gauley River to wspaniała rzeka. Co prawda przełomy rzeki poprzedzają odcinki płaskiej, leniwie płynącej wody, ale nie wolno pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. Widziałem kilka niewinnie wyglądających miejsc, szczególnie przy wielkich głazach w których prawdopodobnie robiły się syfony. Co ważne część z tych miejsc znajdowała się na płaskich odcinkach rzeki, gdzie większość kajakarzy pozwala sobie na luz. Trudność przełomów dolnej Gauley to 3-4 ale masa wody jaka z impetem przeciska się między skałami robi wrażenie. Chwilę po rozpoczęciu spływu z chłopakami z teamu Pyranha już za pierwszym zakrętem zaliczyliśmy rapid WW 4 na którego początku znajdował się spory odwój po środku nurtu. Odwój ten był na tyle mocny, że mielił ponton miejscowej firmy raftingowej i raczej nie miał zamiaru go puścić nawet, kiedy ten zrobił pionowego endera :P”
 
   Jak wróciliśmy obok naszego miejsca spania wyrosło kilka nowych namiotów. Liczba obozujących zwiększyła się co najmniej dwu kronie, a na placu pojawiły się różne stoiska kajakowe. Można było wsiąść i obejrzeć kajaki Jackson’a, Wave Sport’a, Dagger’a, Big Dog’a, Pyranha’ni, były także squirtowe łódki, kanadyjki, sup’y i najróżniejsze wiosła. Oprócz przedstawicieli poszczególnych firm wystawały się sklepiki z używanymi i starszymi modelami kajaków i wioseł, odzieżą kajakową, kaskami i najróżniejszymi bliskimi kajakarzowi akcesoriami. Oczywiście nie zabrakło także jedzenia. Sprzedawane były hamburgery, ogromne kiełbaski, pizze i różne inne mające zaspokoić głodnych klientów smakołyki. Gdy już obejrzeliśmy wszystko i nauczyliśmy chętnych amerykanów paru polskich słów, udaliśmy się na spoczynek by jutro zmierzyć się z górną Gauley. Sobotni dzień rozpoczęliśmy od amerykańskich naleśników. Następnie podjechaliśmy do Juliet z Endless River Adventure pożyczyć dla mnie jej kajak i na start górnego odcinka rzeki. Tym razem płynęliśmy z Brandonem - kolegą z Kanady poznanym na zawodach. Płynęłam Wave Sport’em Diesel’em, w którym początkowo po przesiadce z rodeówki czułam się dość dziwnie. Rzeka zaczynała się spokojnie z momentami WW II-III, gdzie tworzyły się doskonałe do zabawy duże fale. Dalej od czasu do czasu zdarzały się trudniejsze przełomy WW IV-V. Rzeka znacznie przyśpieszała i zwiększał się spadek, gdy się odwróciło do tyłu pojawiało się pytanie “ Ja właśnie to spłynęłam ? “. W pamięci między innymi utkwił nam “Pillow Rock”, miejsce o dużym spadku z wielkim kamieniem po środku, płynęło się lewą stroną i jeśli nie udało się wykręcić za kamieniem w prawo wpadało się z wielką masą wody na ogromną skałę. Ale nie było czego się bać, woda odbijała się tworząc poduszkę. Wypłukiwała w dół rzeki, gdzie uspokajała się pozwalając wstać lub wyłowić sprzęt mniej wprawnym kajakarzom i pontoniarzom. W pamięci zapadł nam również “Lost paddle”, który był serią dużych odwojów zakończonych 3 m slapem z potężnym odwojem. Na rzece było więcej takich miejsc, gdzie tworzyły się odwoje ,slapy lub wielkie ostre zjeżdżalnie z ogromnymi falami. Jest to także raj dla freestyle’ owych kajakarzy, którzy znajdą parę fajnych odwojów i fal. Jednym z takich spotów jest hungry mother, bardzo mocny i głęboki odwój, w którym nawet na creek’u można zrobić loop’a. Ja oczywiście próbowałam, ale nie do końca jest to takie proste ;)
   Tomek płynął na freestyle’owej łódce, więc miał trochę inny punkt widzenia, ale także mu się bardzo podobało:

Dolna Gauley była przyjemna i momentami dawało się na niej odczuć skok adrenaliny, ale to co zobaczyłem na górnym odcinku dało mi o wiele więcej radości. Rapidy WW5 takie jak Pillow Rock, czy Lost paddle poprzedzielane są miejscami gdzie znaleźć można silne fale i odwoje dające możliwość wykonywania najróżniejszych ewolucji tj Air blunt, Air Screw, Huge Loop, Huge Mc Nasty… Po prostu bajka ;) Każdy kajakarz freestyle’owy, czy pływający na trochę większym kajaku może dać upust swojej fantazji. Mi najbardziej spodobały się fale gdzieś za Pillow Rock, na których Macho Move to po prostu pestka, albo slap, który pokazał nam Brandon. Taki nie duży, może dwu metrowy ukryty między dwoma wielkimi głazami daje możliwość zrobienia czegoś co na zawodach basenowych nazywamy entry move. Tylko, że tutaj loop’a robi się z wybicia od spienionej wody zaraz za tym slapem. Przeżycie po prostu mega fajne :) …(…)
 
   Gauley jest po prostu cudowna, woda jest czysta, wartka i dookoła otaczają ją przepiękne widoki. Wieczorem tak jak i na rzece można spotkać wielu sympatycznych i ciekawych ludzi. Wspólnie bawić się przy muzyce zespołu grającego na żywo, zobaczyć prawie wszystko co kajakowy świat ma do zaoferowania w jednym miejscu. Jeśli szczęście dopisze można wygrać w loterii kajak lub wiosło, bądź wziąć udział w licytacji wystawionych przedmiotów. Jest to po prostu wielki festiwal kajakowy na który z pewnością jeszcze kiedyś wrócimy ;) 

Pozdrawiam Zosia i Tomek










wtorek, 11 września 2012

World Cup #3


   W trzecie miejsce zawodów przyjechaliśmy w niedziele rano o 15 :) Przed treningiem zabraliśmy się do robienia obiadu, czyli ja robię, Tomek zmywa :) W trakcie tej czynności zaskoczył nas, niestety nie mogę powiedzieć, że przyjemnie deszcz. Obiad zjedliśmy w bagażniku. Gdy już jedzenie w brzuszkach nam się ułożyło i liczba kajakarzy na wodzie spadła do ostatecznie dopuszczalnej, zeszliśmy na trening.
 
   Odwój na Nantahali jest dużo szybszy, ale za to mniej przysysający niż ten na Pigeonie. Znacznie węższy i jest mniej miejsca na ustawianie się w nim. Figury muszą być bardziej dopracowane i z początku miałam problem, żeby prosto wylądować loop’a.
 
   Od poniedziałku mieliśmy ustalone godziny treningów. Mnie, Tomkowi, reszcie Polaków, Słowakom, Hiszpanom, Tomasowi - Irlandczykowi, Marcelowi- Austriakowi i młodemu Szwedowi przysługiwała jedna godzina treningu dziennie. Była to trochę spora grupa, więc podzieliliśmy się na pół. Dla wszystkich było sprawiedliwie, ponieważ trenowaliśmy w systemie przejazdów 45 sekundowych i jak ktoś wypadł, mógł wrócić, a Ci co lubią długo zajmować odwój zostawali po 30 sekundach ostrzeganie jednym sygnałem gwizdka, a na koniec czasu dwoma.
 
   Poniedziałkowy trening był nieco chaotyczny, podpływaliśmy z Tomkiem nawzajem do siebie po przejazdach i wymienialiśmy się wiosłem. A stało się to tak, pod koniec niedzielnego treningu pióro wiosła Tomka włożone przy feniksmonkey odmówiło posłuszeństwa. Z niewiadomych przyczyn postanowiło pozostawać zbyt elastycznym, a nawet zaryzykowałbym stwierdzenie lekko przeginającym się.
Zbytnio się tym nie przejęliśmy, bo jak wiadomo wiosła to tylko wiosła i zawsze dobrze mieć drugie w zapasie.
No ale jak pech to pech. Nasze zapasowe wiosło było tylko zapasowym wiosłem i po 15 minutach pływania w rwącej wodzie, jedno z piór z mniejsza połową drążka postanowiło oderwać się od reszty i zanurkować w dół bądź głąb rzeki.
 
   Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :) We wtorek rano w poszukiwaniu odpowiedniego wiosła trafiliśmy do pobliskiego sklepu. Gdzie poznaliśmy przesympatyczną szefową Juliet i jej pracownika. Znaleźliśmy także w bardzo dobrej cenie wiosła AT. Niestety, każde o kącie 30 stopni. A my pływamy na zerówkach, ale dostaliśmy wiosło testowe, żeby Tomek mógł sprawdzić czy takie mu odpowiada.
 
   W środę Tomek pływał w treningu na nowym carbonowym wiosełku i tak mu się spodobało, że popołudniu pojechaliśmy na pobliski odwój - eternity hole przyzwyczajać się do 30 stopni skrętu.
Całkiem sympatyczne miejsce , ale nie byliśmy jedynymi którzy wpadli na taki pomysł. Tak więc jak zwykle towarzyszył nam mały tłumek w cofce :)
Odwój ten wspaniale wybijał w górę, jest doskonały do uczenia się wysokich loop’ów i spacegodzilli. Oczywiście z tego skorzystałam i  udoskonalone umiejętności przeniosłam na nasz nantahalowy odwój ;)  
 
   Zawody w piątek rozpoczęły eliminacje K1 mężczyzn. Dwudziestu kajakarzy z najlepszą suma dwóch przejazdów przeszło dalej do ćwierć-finału. Tomek nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do katu 30 stopni i startował na moim za krótkim dla niego wiośle. Przeszedł dalej na 9 pozycji.
Wieczorem odbyły się squirty. Najpierw walczyłyśmy my- kobiety, a później mężczyźni. Tym razem w kobietach lepsza okazała się Iza, a ja myślałam, że nie dostałam się do finału. Wyniki ukazały się dopiero rano kolejnego dnia i czekała mnie miła niespodzianka, do fianłu weszłam z 5 miejsca. W squircie mężczyzn po eliminacjach Tomek zajął drugą pozycję.
 
   Sobotni dzień zawodów otworzyli kanadyjkarze, następnie odbyły się eliminacje K1 kobiet. Ja startowałam w drugim heat’cie jako czwarta z pięciu dziewczyn. Zdeterminowana po wczorajszym prawie nie dostaniu się do finału squirtów zdobyłam 210 punktów w pierwszym przejeździe. Muszę dodać, że to był najwyżej punktowany przejazd w mojej niezbyt długiej karierze ;) Bardzo się ucieszyłam i zaczęłam zastanawiać co by tu jeszcze więcej zrobić, że w drugim przejeździe wszystko pokrzywiłam i zdobyłam aż 10 punktów spinem... Po eliminacjach liczy się suma dwóch przejazdów, tak wiec mój pierwszy przejazd nie pomógł mi i wylądowałam na 14 pozycji. 
 
   Po kobietach odbyły się ćwierć-finały mężczyzn. Tomek swoim pierwszym wspaniałym przejazdem na 946 punktów ulokował się w górze tabeli. I pozostał tam z sumą dwóch pierwszych przejazdów na 1659 punktów. W ćwierć-finale liczy się suma dwóch lepszych  z trzech przejazdów. Do półfinału Tomek dostał się z czwartego miejsca :) Bartosz także przeszedł dalej na siódmej pozycji.
Wieczorem w półfinałach było widać że obydwaj byli już nieźle zmęczeni, mimo że walczyli ostro do końca spadli z różnicą 5 punktów na 10 i 9 miejsce.
 
Wieczorem wszyscy zawodnicy zostali zaproszeni do restauracji na terenie ośrodka, po której przenieśliśmy się do baru “Slow Joe”. Czekała tam już na nas kapela i piwo za kupony, które dostaliśmy przy rejestracji. Piwo nalewane było do pomarańczowych kubków kokatat’a. Każdy kubek od spodu miał swój numer i w trakcie imprezy trwało losowanie bluz firmy kokatat. 
Impreza była bardzo udana, większość uczestników tańczyła i śpiewała razem z zespołem piosenki “The blues Brothres”. 
 
   Niedzielne finały rozpoczęli najmłodsi zawodnicy,ale nie juniorzy tylko kadeci. Dzieciaki pływające z równym zapałem co starsi zawodnicy w wieku od 6 do 15 lat. Piękny widok, kiedy sześciolatek ledwo wystający znad i tak już dziecięcego kajaczka z wielkim kaskiem i kamizelka na oczach wykonuje prawie tak dobrego air loop’a co doskonali zawodnicy. Oczywiście dzieciaki miały swój osobny mniej rygorystyczny regulamin. Szczerze mówiąc trochę tym dzieciakom zazdroszczę, ja w wieku dziesięciu lat musiałam błagać rodziców żeby móc sama płynąć w jednoosobowym kajaku po nizinnej rzece, a te wpływają dzielnie do odwoju.
 
   Po krótkiej przerwie czas nadszedł na finały squirtu, także tym razem rozpoczęły kobiety. Zaczynałam z piątego miejsca, po swoich przejazdach utrzymywałam się na czwartej pozycji. W ostatnim momencie spadłam na piąte miejsce, kiedy Iza zremisowała z hiszpanką Nurią Fontane. Uczucia moje co do tego były ambiwalentne ucieszyłam się że w końcu Polka zdobyła medal, no ale spadłam oczko niżej :P Niestety okazało się, że nie ma miejsc ex aequo. Wzięli pod uwagę drugi najlepszy przejazd i Iza zajęła czwarte miejsce.
W squircie mężczyzn pierwszy był Dane Jackson, który po wykonaniu długiego mystery zdobył 1000 pkt. Tomkowi zabrakło 44 punktów do Jeremy’ego Laucks’a, który zanurzył się na nieco krócej niż Dane pod wodę. Zatem Tomasz zdobył drugi brązowy pucharowy medal :) Bartosz wyprzedził Joaquim’a Fontane i zajął 4 pozycję.
 
Tego dnia tak jak w Hartford odbyły się dwie ceremonie medalowe, w pierwszej medale dostali zawodnicy z kategorii otwartych kanadyjek, juniorek, Squirtów kobiet i meżczyzn oraz kwiaty trójka najlepszych kadetów. Tomasz wszedł na podium i otrzymał już nie czapeczkę tylko brązowy medal, który łudząco kolorem przypomina złoty ;) 
Podczas drugiej ceremoni medale otrzymały pozostałe kategorie. Zostały także wyczytane 5 najlepszych miejsc w klasyfikacji generalnej z każdej kategorii i najlepszy zawodnik proszony był na podium, gdzie dostawał bukiet kwiatów, bądź metalową statuetkę z kajakarzem. W squirtach Tomasz zajął drugą pozycję, Bartosz piątą, ja byłam czwarta, a Iza piąta.
 
   Po zawodach większość się rozjechała w swoje strony i Natahala Outdoor Center lekko opustoszało. Kolejnego dnia trenowaliśmy w prawie pustym odwoju i wieczorem przenieśliśmy się do Hartford na rzekę Pigeon odwiedzić Monicę i Chriss’a. 
 
   Mamy jeszcze dwa tygodnie wolnego  w USA ,więc zamierzamy wybrać się na kajakowy festiwal na rzece Gauley i może w końcu coś pozwiedzać... Chętnie zobaczyłabym w końcu Statuę Wolności, skoro odlatujemy z Nowego Jorku.
 
Pozdrawiam 
 
Zosia