Nasza podróż do Ugandy rozpoczęła się z Wrocławia bardzo wczesnym rankiem. Jechaliśmy autem z przesiadką w Berlinie w samolot, kolejną w Istambule i postojem w Kigali. Po czwartej rano otworzyły się przed nami drzwi samolotu i poczuliśmy znajomy zapach, aczkolwiek dziwnie słodki. Tak właśnie w jeden dzień lotu zmieniliśmy otaczającą nas temperaturę o jakieś 30 stopni i zapach zimy przemienił się w słodki zapach lata.
Na lotnisku znaleźliśmy kierowcę, który zawiezie nas na Hairy Lemon- wyspę, na której zamierzaliśmy zamieszkać. Tak więc wielki czarnoskóry facet wrzucił nasze kajaki na dach swojego samochodu, przewiązał jakimś jednym słomkowym sznurkiem i zaprosił nas do wnętrza. Popatrzyliśmy na siebie z powątpiewaniem i wsiedliśmy do środka. Pierwsze minuty jazdy były pełne niepokoju, ale gdy samochód przekraczał 100 km/h i nie było słychać roztrzaskującego się karbonu o jezdnię, zaczęliśmy się powoli uspokajać, a nawet wierzyć, że nasze kajaki przetrwają tę podróż.
Kolejna niespodzianka czekała nas na stacji benzynowej. Kierowca zatankował auto, wsiadł do środka i obwieścił nam, że on jednak nie wie gdzie jest ta wyspa i zawiezie nas tylko do Jinji, a tam znajdziemy sobie kolejny transport. Niezbyt spodobał się nam ten pomysł, więc wyciągnęliśmy z plecaka anglojęzyczną książkę o Ugandzie (jedyną jaką znalazłam w bibliotece) i pokazaliśmy mu adres oraz opis tego miejsca. Kierowca z dziwną miną przyglądał się stronie książki, wymiętosił ją lekko, wykonał kilka telefonów, aż w końcu zgodził się nas tam zawieźć.
W Ugandzie obowiązuje ruch lewo stronny, znaki z ograniczeniem prędkości występują dość rzadko, a na drodze pierwszeństwo ma większy. Nasz kierowca nie miał w zwyczaju wyłączać długich świateł i nie przeszkadzało mu wyprzedzanie na trzeciego. Okazało się, że to tu całkiem normalne i nawet znalazło się parę aut, które nas wyprzedziły. Gdy słońce zaczęło wschodzić, naszym oczom ukazały się pola trzciny cukrowej i herbaty. Podejrzewam, że ta słodycz wyczuwalna w powietrzu to zasługa właśnie tej trzciny, ale mogę się mylić :) Wszędzie było widać pełno ludzi, niosących przeróżne rzeczy, pracujących w polu, dzieci idących do szkoły , bądź w inne miejsca .
Od Jinji mieliśmy dużo postojów nasz kierowca co chwilę pytał się miejscowych o drogę. Trochę się pogubił i dwa razy zawracał , ale mnie i Tomkowi to nie przeszkadzało, wychylaliśmy głowy za okna i patrzyliśmy na zupełnie inną kulturę. Zwiedzaliśmy! ;)
Gdy zjeżdżaliśmy z głównej drogi mijaliśmy domki ulepione z zeschniętego błota na konstrukcji , którą tworzyły większe patyki, zadaszone jakąś roślinnością, przypominającą nasze słomiane dachy. Masa ludzi mieszka tam właśnie w takich warunkach i zarabia dziennie poniżej jednego dolara. Biali ludzie poza większymi miastami to dla nich rzadkość, więc wszyscy dziwnie się na nas patrzyli, niektórzy uśmiechali się , inni machali, albo po prostu wybałuszali na nas oczy.
Około godziny 9 rano trafiliśmy w końcu na miejsce, przejechaliśmy przez zardzewiałą bramę, wypakowaliśmy torby i ściągnęliśmy kajaki z dachu. Wsadziliśmy to wszystko do łódki i przeprawiliśmy się na wyspę. Była ona zupełnie odcięta od reszty świata. Na pierwszy rzut oka było widać, że życie na niej jest o wiele spokojniejsze i bardziej beztroskie.
Uganda przywitała nas dość spokojnie i bez większych problemów. Kajaki i my przetrwaliśmy podróż z szalonym kierowcą, zwiedziliśmy okolicę i znaleźliśmy nasza wyspę. Na miejscu zjedliśmy śniadanie, rozbiliśmy namiot i oczywiście poszliśmy na wodę! :)
Pozdrowienia
Zosia z Tomkiem
P.S. C.d.n…. :)
Jak ja Wam zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was, Mariusz.
Jeszcze tylko tydzien I bede z bratem na Hairy Lemon! Jedziemy na 3 tygodnie.
OdpowiedzUsuńTroszke latwiejsza podroz, udalo nam sie zlapac lot do Entebbe z jedna przesiadka w Brukseli.
Pozdrowienia z Szkockich rzek!
Dawid