wtorek, 2 kwietnia 2013

Podróż do Jinji


Jinja jest drugim albo trzecim największym miastem w Ugandzie. Znajduję się około 40 km od naszej wyspy. W dzień wolny od pływania postanowiliśmy się do niej wybrać. Razem z nami zdecydował się jechać Aapo, przesympatyczny kajakarz z Finlandii. Mieliśmy dwie opcje podróży. Pierwsza bardziej kosztowna i prostsza - zamówić zwykłą taksówkę. Druga, zamówić boda-boda do Nazygo i wsiąść do matatu jadącego do Jinji.
Wybraliśmy tańszy i o wiele ciekawszy wariant. Po śniadaniu zamówiliśmy boda-boda, spakowaliśmy się i opuściliśmy wyspę łódką. Na brzegu czekało już na nas kilka boda-boda, a prościej mówiąc motorowych taksówek. Przyjechało ich troszkę więcej niż zamówiliśmy i trzech panów toczyło zażartą dyskusję, z którym z nich pojedzie Tomek.
Negocjację cen wziął na siebie Aapo, jak to bywa w Ugandzie trwało to dość długo. W końcu stanęło na 4 000 szylingów ugandyjskich za osobę, nie jest to dużo, ale i tak jest to „muzungu price”. Czyli cena dla „białych”, oczywiście wyższa niż dla miejscowych. Gdy już wszystko zostało uzgodnione , wsiedliśmy na motory i ruszyliśmy w stronę Nazigo.  
Jazda do Nazigo była bardzo ciekawa, w nocy padło, więc na drodze było trochę ślisko. Tomek ze swoim kierowcą zaliczyli dwa lekkie poślizgi. Z wyspy do Nazigo na drodze nie ma asfaltu, jest tylko ugniecione błoto z mnóstwem dziur. Jechaliśmy slalomem między nimi, a na bardziej równych kawałkach kierowcy przyśpieszali i znów mocno hamowali przed dziurami.
Przyszedł czas na przesiadkę w matatu, czyli mały zatłoczony busik, który miał nas zabrać do Jinji. Na drodze nie było widocznych przystanków, zatrzymywaliśmy się tam gdzie byli klienci. Nie było też ograniczenia miejsc w środku, gdy pojawiała się nowa osoba, pozostali lekko przesuwali się, siedząc po dwie osoby na jednym miejscu.
W Jiniji najbardziej znaną ulica jest Main Street. Na niej właśnie znajduje się najwięcej restauracji, kafejek, straganów i sklepów. Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od kawy z ciastkiem w Source of the Nile Coffe. Miejscowa kawa okazała się znakomita, obiecaliśmy sobie, że troszkę jej zabierzemy ze sobą do Polski. Gdy już pobuszowaliśmy po intrenecie i zjedliśmy lunch, poszliśmy przejść się po mieście.
Idąc po Jinji, na każdym rogu można spotkać kierowców boda-boda, zagadujących czy nas gdzieś nie zabrać. W mieście jest strasznie gorąco i unosi się pomarańczowy pył. Wszędzie pełno jest straganów i sklepów. Na naszej drodze napotkaliśmy targ. Było tam dosłownie wszystko. Owoce, fasole, mięso, ryby, ubrania, narzędzia, a nawet smażone robaki. W dziale z ubraniami panie na bieżąco coś szyły. Dzieci kręciły się dookoła z nudów. Na kilku straganach sprzedawcy spali oczekując na klientów. Kiedy postanowiliśmy już wracać, poszliśmy w miejsce gdzie wysiedliśmy z matatu. Okazało się, że musimy pójść na parking dla taksówek. Pytając o drogę, dotarliśmy na miejsce. Był to wielki plac z dziesiątkami matatu. Znaleźliśmy odjeżdżający w stronę Nazygo i wsiedliśmy. Czekając na odjazd dookoła przewijało się mnóstwo osób, większość z nich podchodziła do busów proponując napoje, ciastka, zegarki, bądź różne inne dziwne rzeczy.
Jinja nie okazała się zbyt duża, jest tam strasznie brudno, ale warto było obejrzeć zupełnie inną kulturę. Najzabawniejsze jest to, że z całej podróży najbardziej podobała nam się jazda boda-boda.
Pozdrawiam
Zosia z Tomkiem


 zdjęcie: Aapo Halonen
 zdjęcie: Aapo Halonen









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz